Lider z charakterem

Lider z charakterem

Rozmowa z Łukaszem Sikorą, prezesem Orłów Kazimierz

Bardzo rzadko się zdarza, by drużyna beniaminka została tuż po awansie, na półmetku nowego sezonu, liderem tabeli A-klasy. Spodziewał się pan aż tak udanej jesieni dla swych Orłów?

Mamy kilku doświadczonych piłkarzy. Zatrudniliśmy trenera Rafała Dryka, który wcześniej występował w Wiśle Puławy oraz Energii Kozienice. U nas nadal z powodzeniem gra, ma znakomity wpływ na drużynę. To właśnie on pociągnął za sobą zawodników, również tych z zespołów młodzieżowych. Nie sposób przecenić również roli, jaką spełniają: bramkarz Mateusz Karaś, Michał Berliński, Tomasz Sikora, wypożyczony z Powiślaka Końskowola Kamil Kusyk bądź Damian Miroński, który w wolnych chwilach oddaje serce dzieciakom. Szczególną postacią jest 51-letni Dariusz Dusiński. Na boisku zapomina o wieku, walczy ambitnie o każdą piłkę. Ponadto wspiera klub finansowo, co w naszej sytuacji bardzo się liczy.

Przypomnijmy kiedy, i w jakich okolicznościach przejął pan ster Orłów.

Prezesem zostałem dokładnie 26 kwietnia 2013, po nadzwyczajnym walnym zgromadzeniu, na którym cały poprzedni zarząd podał się do dymisji. Zresztą sam postawiłem taki warunek. Powiedziałem, że zacznę działać tylko wówczas, jeśli sam będę mógł dobrać sobie współpracowników. Drużyna Orłów zajmowała wówczas ostatnie miejsce w tabeli klasy A, mając w dorobku bodaj tylko jeden punkt (trzy - przyp. DF).

Po co zatem panu to było?

Mam doświadczenia z pracy w korporacji i chciałem sprawdzić się w trochę innym zarządzaniu. Skupiłem się oczywiście na załatwianiu różnych spraw organizacyjno-finansowych. Niestety, bardzo szybko wyszło na jaw, że pieniądze, które teoretycznie klub jeszcze posiadał z dotacji z zamówienia publicznego z Urzędu Miasta Kazimierz Dolny, zostały już wcześniej rozdzielone. Mieliśmy związane ręce. Właściwie jedyną deską ratunku było w tej sytuacji otwarcie linii kredytowej w miejscowym Banku Spółdzielczym. Inaczej po Orłach pozostałyby już prawdopodobnie tylko wspomnienia. Dopiero po załatwieniu tej kluczowej sprawy przyszedł czas na rozmowy z przedstawicielami lokalnego biznesu.

Ciekaw jestem, jakie były tego efekty? Jeden z pana poprzedników, były redaktor naczelny "Przeglądu Sportowego" Maciej Polkowski, mówił mi niedawno, że kiedy w 2006 został wybrany na prezesa Orłów, to niemal ze wszystkich stron słyszał głosy otuchy i zapewnienia o pomocy. Niestety, dość szybko pozostał sam.

Akurat pod tym względem niewiele się zmieniło, chociaż... Nadal pomaga nam Mieczysław Włodek, który pracował w poprzednim zarządzie i wciąż czuje się związany z klubem. Naszym głównym problemem pozostaje brak płynności finansowej. Pieniądze z zamówienia publicznego, jakie otrzymujemy z gminy, możemy przeznaczać wyłącznie na szkolenie dzieci i młodzieży. Natomiast znaczenie większe wydatki, związane z organizacją meczów, wyjazdami, generują seniorzy. Po ostatnim meczu rundy jesiennej musimy na przykład zapłacić Lubelskiemu Związkowi Piłki Nożnej za pięć żółtych kartek 210 złotych. Być może wielu osobom ta suma wyda się śmieszna, ale w budżetach małych klubów i ona się liczy.

Pewnie też płacicie za korzystanie z boiska w Bochotnicy?

Na szczęście nie. Ten obiekt dzierżawimy od wspólnoty gruntowej wsi. Jednak teraz jesteśmy w okresie przesilenia, a tymczasem kolejne środki dostaniemy dopiero w kwietniu.

Jak w tych okolicznościach możliwy był sukces sportowy, a takim jest niewątpliwie pozycja lidera tabeli?

To przede wszystkim zasługa trenera Dryka i jego podopiecznych. Ta drużyna ma po prostu charakter. Zdarzało się, że przegrywaliśmy nawet 0:2, a jednak walczyliśmy do końca i zdobywaliśmy punkty. Od strony sportowej nie mamy właściwie żadnych kłopotów. Otrzymujemy coraz to nowe telefony od zawodników zainteresowanych grą w Orłach. Wprawdzie na tym poziomie mamy sport amatorski, ale większość z nich oczekuje jednak pieniędzy. Ponadto nie chcemy rozbijać obecnej ekipy, która - jak wspominałem - ma prawdziwy charakter.

Runda rewanżowa w tej grupie zapowiada się bardzo ciekawie. Szanse na awans do klasy okręgowej ma właściwie aż siedem drużyn...

To prawda. Wszystko bardzo ciekawie się ułożyło. Bardzo udany początek sezonu miały na przykład drużyny Serokomli Janowiec i Mazowsza Stężyca, które w ostatnich tygodniach nieco zawiodły swych kibiców. Z kolei udanie finiszował Amator Rososz-Leopoldów, Cisy Nałęczów... Stawka jest naprawdę wyrównana. Z wyjątkiem Draco Kowala właściwie każdy może wygrać z każdym. W poczynaniach naszych Orłów widzę coraz większą dojrzałość po przymusowym pobycie w B-klasie. Była to lekcja pokory, rodzaj szkoły przetrwania, która obecnie procentuje.

Jak długo będzie konieczne takie hartowanie woli?

Trudno powiedzieć. Wprawdzie w tej chwili klub nie ma pieniędzy, lecz - przynajmniej moim zdaniem - ma obiecującą perspektywę. Orły nie są sztucznym tworem, opieramy się na wychowankach. Jesteśmy sportową wizytówką miasta i gminy. Jednak nasze dotychczasowe władze samorządowe, w przeciwieństwie do Końskowoli, Góry Puławskiej bądź Stężycy, chyba nie do końca rozumiały zasady funkcjonowania klubu. Dlatego nie ukrywam, iż z niecierpliwością czekam na zaprzysiężenie nowego burmistrza Kazimierza Dolnego. Andrzej Pisula jest wieloletnim dyrektorem Szkoły Podstawowej w Bochotnicy, występował regularnie o dotacje dla swojego Uczniowskiego Klubu Sportowego. Można więc powiedzieć, że byliśmy po tej samej stronie barykady. Jestem już zapisany na rozmowę i liczę, że dojdziemy do porozumienia. Najwyższy czas na działania. Mamy zaległości i musimy je w miarę szybko uregulować.

Oczywiście sam w międzyczasie nie próżnuję. Niekiedy zastępuję nawet przy różnych pracach gospodarza obiektu. Mogę się pochwalić, że sfinalizowaliśmy już rozmowy i w dniu 12 grudnia mamy podpisać umowę z lubelską fabryką cukierków "Pszczółka". Im zależy na wizerunku, nam na pieniądzach. Jednak tym podstawowym trzonem, na którym opierają się Orły, musi być gmina. Inaczej się nie da.

Prowadzi pan klub piłkarski, ale pana największą sportową pasją pozostaje chyba wciąż piłka ręczna?

Rzeczywiście. Grałem w drużynie juniorów puławskiej Wisły, którą trenował obecny prezes klubu Azoty Jerzy Witaszek. Moimi kolegami na boisku byli między innymi Sebastian Płaczkowski i Łukasz Popławski. Niestety, z powodu poważnej kontuzji musiałem zrezygnować. Obecnie spotykamy się na treningach Bursy. W poprzednim sezonie jeszcze grałem w lidze. Teraz już nie, za dużo mam na głowie.

Rozmawiał Janusz Michałek

Tekst pochodzi z tygodnika NASZ nREGION, nr 48 (214) z 26 listopada br.

Komentarze

Dodaj komentarz
do góry więcej wersja klasyczna
Wiadomości (utwórz nową)
Brak nieprzeczytanych wiadomości