Garbata dola
W niedzielnym meczu XVIII kolejki lubelskiej A-klasy, pierwszym tej wiosny na swoim boisku, Orły Kazimierz uległy janowieckiej Serokomli 1:3. Obserwując przebieg tego spotkania trudno uwierzyć, że padł wynik taki, a nie odwrotny, ale wiemy jak okrutni potrafią być piłkarscy bogowie...
Drużyna gospodarzy przystąpiła do tego pojedynku – biorąc pod uwagę różne koleje losu ostatnich miesięcy – w niemal optymalnym siedemnastoosobowym składzie; jedyną stratą było wypadnięcie w ostatniej chwili kontuzjowanego Krzysztofa Śpiewaka (i tak wpisanego do kadry meczowej). Co innego goście, u których na ławce było tylko dwóch rezerwowych, a i tak żaden z nich nie zagrał. Liczyliśmy, że osłabionych rywali uda się nam pokonać choćby przez samo zamęczenie przebiegniętym dystansem, ale gorzko się przeliczyliśmy...
Po raz pierwszy Orły powinny zdobyć gola po dalekim wykopie Mateusza Karasia, gdy do piłki dopadł Damian Miroński, lecz tę po jego strzale odbił niemal bezbłędny między słupkami Jakub Niedziela. Mimo lekkiej przewagi kazimierzan, z bramki rychło cieszyła się Serokomla – w 9. minucie długi przerzut lobem z bocznej strefy boiska do krytego przez Marka Błaszczaka napastnika, który piłkę próbował opanować nieudanie (ta odskoczyła mu poza plac gry), jednak ułamek sekundy później nasz obrońca, stojąc tyłem do swojego "podopiecznego", po wyskoku do główki stracił równowagę i mimowolnie wpadł na przeciwnika, powalając go na ziemię. Czy można sobie wyobrazić bardziej pechowe sprokurowanie rzutu karnego...? Z jedenastu metrów nie pomylił się kapitan ekipy z lewego brzegu Wisły Karol Kilijanek. Po czasie komentowano, że już w tym momencie dla naszych piłkarzy było po meczu... W kolejnych minutach Orły próbowały odwrócić jednak złą kartę i znów były bliskie powodzenia, ale po mocnym, charakterystycznym dla siebie uderzeniu głową Bartłomieja Hemperka znów niebezpieczeństwo zażegnał Niedziela. Następna sytuacja i ponownie do celu mógł trafić Miroński, a asekurujący go Błaszczak skiksował. Te niepowodzenia wyraźnie ostudziły zapał kazimierzan, którzy od tego momentu stali się mniej aktywni. W 30. minucie było już naprawdę źle – rzut rożny pod naszą bramką, po którym do wychodzącej na przeciwległy aut piłki jakimś cudem dobiegł Paweł Dusiński i po krótkim biegu, minięciu Hemperka i jego dograniu na piąty metr nogę tam, gdzie trzeba włożył Bartłomiej Spychała. Pierwszy jego gol po paroletnim rozbracie z boiskiem, tydzień temu w Piotrawinie tak samo z murawą witał się Hubert Nowak... Przed przerwą widzieliśmy jeszcze kolejny obroniony przez bramkarza strzał "Dymka", przytomne, miękkie uderzenie Hemperka w podbramkowym zamieszaniu (słupek) i zupełnie nieudaną próbę Jakuba Boneckiego. Wreszcie, za 2137 razem udało się! W 41. minucie po kontrataku kolegów w narożniku szesnastki wycięty został Karol Borowski, a z wapna Konrad Łukowski nie zwykł się mylić. Dodajmy, że kilka dni wcześniej nasz napastnik nieszczęśliwie nadepnął na gwoźdź i wobec utrzymującego się bólu jego występ do końca był zagrożony.
Po wymianie połów do remisu powinien doprowadzić trener gospodarzy, lecz po otrzymaniu doskonałego podania nie trafił czysto w piłkę. Siła dośrodkowania i uderzenia były tak duże, że gdyby tylko przymierzył celnie, Niedziela nie miałby nic do powiedzenia... Zamiast tego od 56. minuty Serokomla prowadziła 3:1, tym razem po akcji przeprowadzonej środkiem boiska, a na listę strzelców wpisał się Albert Kuś (pamiętamy jego walkę z Hemperkiem o koronę najlepszego strzelca w B-klasie). No i w tym momencie już naprawdę było po meczu. Orły nie po raz pierwszy nie wiedziały co w takiej sytuacji począć; poszczególni zawodnicy byli rozwłóczeni po murawie utrudniając tym samym grę sobie, a ułatwiając rywalowi; nie było zdrowia, wiary, jakości, pomysłu, a szczęście ktoś nam skradł... Od czasu do czasu udawało się jeszcze zrobić zamieszanie w polu karnym janowczan, przy jednym z niedokładnych przerzutów zagarnięcie piłki ręką przez obrońcę reklamował Borowski, po rzucie wolnym Łukowskiego od włos od wepchnięcia futbolówki głową do bramki był Błażej Maciejczyk. Znów najaktywniej i najmocniej na obu połowach walczył Jakub Nachowicz, w sukurs przyszedł mu potem też rezerwowy Michał Berliński, który na otarcie łez smutku wywołał na twarzach naszych kibiców łzy śmiechu. Przy bitym z ok. 30 metrów rzucie wolnym dla rywali, tuż przed bramką Karasia wskoczył na plecy wyższego od siebie o głowę i chyba niemal dwakroć cięższego Dusińskiego i przyciągając go oburącz do ziemi krzyknął: "Panie sędzio! Wciąga mnie!". Czy większe było zdziwienie "Paszy" tym, że dał się powalić, czy tym że arbiter przyznał piłkę Orłom, nie wiemy... Wiemy za to, że trener Rafał Dryk nie zdecydował się na dokonanie w tym meczu ani jednej zmiany wśród swoich podopiecznych i tym samym jedenastu poradziło sobie z szesnastoma, a zmęczenie wcale ich się nie imało.
Jedyny miły aspekt tego meczu to frekwencja na trybunach – bez mała 150 osób to największa liczba widzów na jakimkolwiek meczu Orłów od ponad trzech lat (ostatni raz na takim samym lub wyższym poziomie była w kwietniu 2019 na również domowym spotkaniu ligowym z Garbarnią Kurów; dochodziła wówczas do 200).
Orły Kazimierz – Serokomla Janowiec 1:3 (1:2)
Łukowski 41 k – Kilijanek 9 k, Spychała 30, Kuś 56
Orły: Karaś – Bonecki (69 Maciejczyk), Nachowicz (90+2 Błaziak), Guz (k), Błaszczak – Hemperek (67 Berliński) – Borowski (80 Tusiński), Urbaś, Grzyb (57 Niezabitowski) – Miroński – Łukowski.
Żółte kartki: Błaszczak, Nachowicz (czwarta w sezonie – PAUZA), Urbaś – Wolski, Kilijanek.
Sędziował: K. Szczołko oraz Reszka i Kościk.
Widzów: –150.
Komentarze